Zakłady w reportażach

O naszej fabryce traktorów w Ursusie także przeczytamy nie tylko w kontekście strajków robotniczych, i nie tylko w opracowaniach historycznych. Tym razem zaglądamy do starszej publikacji – zbioru reportaży Małgorzaty Szejnert „My, właściclele Teksasu”. W reportażu „Codziennie” z 1973 roku Szejnert przygląda się zwykłemu życiu pięciu zwykłych robotników narzędziowni „Ursusa”.Gdzie jeszcze przeczytamy o pracy w zakładach PRL?

Utkwił nam w pamięci reportaż Mariusza Szczygła z jego debiutanckiego zbioru „Niedziela, która zdarzyła się w środę” o jednej z pracownic, która straciła pracę w sprywatyzowanych, a później zlikwidowanych Wrocławskich Zakładach Elektronicznych „Elwro”. Z historią bohaterki opisanej w reportażu mogłyby się utożsamić tysiące pracownic właśnie z fabryki z Ursusa. Trudno zapomnieć te przejmujące obrazy, jak reporter ogląda z główną bohaterką ruiny jej zakładów, a nawet pomieszczenia, gdzie pracowała i które kochała. I którymi wciąż żyła… Tłem tego reportażu prasowego mógłby się stać nie tylko Ursus, a niestety także wiele innych upadłych zakładów pracy.

Małgorzata Szejnert w reportażu „Codziennie”  z 1973 roku przygląda się zwykłemu życiu pięciu zwykłych robotników narzędziowni „Ursusa”. Przez ich pryzmat cofamy się w czasie i dostajemy tętniące życiem zakłady w szczegółach. Jest nerwowa atmosfera przed pierwszą wizytą Najwyższej Izby Kontroli, bo w narzędziowni „jest za dużo narzędzi”. 40-letni inżynier Hasslinger oprowadza grupę specjalistów angielskich po narzędziowni, której połowa załogi dojeżdża do pracy, „i to z 46 różnych stacji” kolejowych. Podróże koleją do łatwych nie należą, na co skarżą się robotnicy: a to niepunktualne, a to zapchane, a to puste, bo tłum ze zmiany nigdy nie zdąża dobiec na stację. Pracowników myśli zaprząta też temat licencji z Zachodu i lepszych zarobków. W licencji pokładają nadzieję na kupno fabryki domów, która miałaby rozwiązać problemy mieszkaniowe pracowników. Zaraz ruszy zebranie grupy związkowej; okaże się, że chętnych na wycieczki zakładowe nie brakuje, za to autokarów jak kot napłakał. A w tle na chwilę pojawia się obraz os. „Niedźwiadek”, sklepu z miłą obsługą, i budowanych bloków Robotniczej Spółdzielni Mieszkaniowej.

Reporterka  w tym samym zbiorze w tekście „Zjadacze chleba, nie anioły” z 1969 zagląda także na robotniczą stołówkę Fabryki Samochodów Osobowych w Warszawie. A Irena Morawska zabiera czytelnika w lata 90. do kaliskiej fabryki pianin i fortepianów „Calisia” (zbiór „Było piekło, teraz będzie niebo”). Tam, w przeciwieństwie do dobrej atmosfery „Ursusa” (jak oceniają w reportażu Szejnert socjologowie naszej fabryki), jeden drugiego utopiłby w łyżce wody. Technolog, zarazem szef zakładowej „Solidarności”, chodzi między pianinami z dyktafonem. Nie nagrywa, rzecz jasna, dźwięku instrumentów, tylko potencjalnych złodziei, którzy mają rujnować zakład. Załoga podzielona: część za prywatyzacją, część za państwowym utrzymaniem fabryki. W zakładowych rozgrywkach nie szczędzi się też byłych, przedwojennych właścicieli Calisii. Strony gromadzą kompromitujące przeciwnika dokumenty.

I znów Irena Morawska. Tym razem w zbiorze „Made in Poland” pojawia się jej „Ballada o silnym zabarwieniu proletariackim”. Rzecz o sprywatyzowanej fabryce lnu w Żyrardowie – moment „ostatniej reanimacji zakładu”. Polska dopiero co weszła do Unii Europejskiej. Małżeństwo, któremu udało się uniknąć redukcji, wytykane jest palcami, bo w Żyrardowie, gdzie bezrobocie sięgało 20 proc., „śmią oboje mieć pracę”. Postawiony w centrum kompleksu fabrycznego „okazały supermarket” to dla Eli, tkaczki, grobowiec, bo zajął jej krosna i tkalnię. Wrzeciona i krosna przeplatają się z losami robotników innej fabryki  – „Zawiercie”. Reportaż „Miasto bezrobotnych” to podróż w lata 30. XX wieku, czyli kryzys ekonomiczny, który pokazał Konrad Wrzos („Antologia polskiego reportażu XX wieku. Tom 1”). Reporter krąży po opustoszałych halach fabrycznych i najbiedniejszych domach Zawiercia, którego „serce powoli przestaje bić”, a przywrócić do życia mogą jedynie „pieniądze i praca”. Różne zakłady, różne miasta i epoki, a zwykłe problemy zwyczajnych ludzi wciąż te same.